Uwielbiam banalnie proste przepisy. Chleb z pomidorem i cebulą dużo bardziej mi smakuje niż pieczone godzinami mięsa nadziewane niewiadomo czym. Przecież mało kto jest profesjonalnym kucharzem i ma tyle wolnego czasu. Moją ulubioną przegryzką koktajową są pijane misie. Przepis jest pretty much self explanatory. Zalewa się misie typu haribo białym winem lub innym alkoholem, który nie ma zbyt wyrazistego koloru (czerwone się raczej nie nada), misie dwukrotnie pęcznieją, stają się mięciutkie i wesołe. Pierwszy raz widziałam ten patent na degustacji wina na Węgrzech. Rozwiązuje to problem, który mam ja i pewnie kilka innych osób, które wolą czerwone, że mam trochę białego wina na dnie butelki, która stoi w lodówce od miesiąca, albo jestem na degustacji wina o 9:00 rano w środę i muszę potem iść (trzeźwa) do pracy a szkoda mi marnować żywność (która kosztuje 200 zł za butelkę i jest specjalnie sprowadzana z zagranicy).
Składniki:
torebka żelków typu misie Haribo
białe wino
Jak przygotować pijane misie?
Żelki zalewamy winem tak, żeby wino przykryło żelki z 2-3 centymetrowym zapasem. Pamiętamy, że żelki urosną dwukrotnie, więc pojemnik nie może być zbyt mały. Odstawiamy na 2 dni do lodówki. Takie misie spokojnie można przechowywać dłużej, ale i tak raczej znikają od razu.