Kiedy byłam na studiach, zapisałam się na wyjazdowy kurs botaniki w Puszczy Białowieskiej. Zapowiadało się wspaniale, ponieważ kurs obejmował tydzień zajęć praktycznych w lesie. Niestety na miejscu okazało się, że nie mam absolutnie żadnych uzdolnień botanicznych, wprost przeciwnie – szło mi koszmarnie. Mchów wysoko na gałęziach drzew nie widziałam zbyt dobrze, małe byliny i trawy wyglądały wszystkie tak samo, jadalne i trujące rośliny podobnie, a duże drzewa, które wcześniej w miarę odróżniałam, zaczęły mi się nagle mylić z nadmiaru łacińskich nazw.
Wróciłam z tego wyjazdu przekonana, że rozpoznawanie roślin to nie dla mnie i że gdybym musiała coś sama zebrać w naturze, to umarłabym albo z głodu albo z zatrucia.
Niedawno trafiłam jednak na w miarę prosty poradnik o zbieraniu i wykorzystaniu roślin.
“Zioła w domowej aptece” to poradnik dla początkujących, którzy chcieliby zaczynać przygodę z zielarstwem, ale nie wiedzą jeszcze jak.
Jest tak napisany, że możemy łatwo wyszukiwać informacje: możemy poszukać po objawach, wtedy patrzymy np. na ból gardła i mamy informacje jakie zioła mogą być pomocne, możemy szukać wg. pory roku, żeby sprawdzić co można “upolować” na wiosnę czy jesieniom, a w końcu możemy uczyć się rozpoznawać rośliny, patrząc na ich zdjęcia i szczegółowy opis.
Karin Greiner łączy wiedzę ludową z naukową – wie, co kiedyś zbierano na wsiach, czy badania naukowe potwierdziły skuteczność tego ziela, czy trafił do aptek, a jeśli z nich zniknął, to dlaczego. Dobrym przykładem jest podbiał, który kiedyś z zielarni trafił do aptek, ale ostatnio nie można go już kupić, ponieważ okazało się, że zawiera PA – substancję szkodliwą dla wątroby.
Najlepszą dla mnie częścią tej książki są przepisy na różnego rodzaju lecznicze syropy, sałatki, soki, herbatki, smarowidła i nalewki. Zioła możemy bowiem jeść, pić, kąpać się w nich, wdychać i smarować się nimi.
Tym co wyróżnia Karin Greiner jest to, że poleca zacząć przygodę z ziołami nie od gotowych mieszanek i herbatek, tylko od samodzielnie zebranych jednoskładnikowych ziół. które jej zdaniem są lepsze, bo jeden składnik łatwiej kontrolować pod kątem alergenów i działania, a przede wszystkim łatwiej go zebrać i przygotować. Większość przepisów z książki jest naprawdę dziecinnie prosta. Jeśli go potrzebujemy tylko jeden składnik, będzie nam też łatwiej go kupić w zielarni, chociaż autorka uważa, że lepiej jest wybrać się na spacer do najbliższego parku czy na własną działkę i zebrać ziele samemu, bo takie zioła są naturalnie zdrowe, mają silniejsze działania i są bardziej dostępne niż się nam wydaje. Wystarczy znaleźć jakiś nieużytek porośnięty przez chwasty, a na pewno okaże się, że połowa z nich to cenne zioła lecznicze.
Bardzo podoba mi się, że autorka zachęca, żeby upraszczać i korzystać z półproduktów np. w przepisie na wino z mniszka mamy tylko 3 składniki: białe wino, kwiaty mniszka i cytrynę. Pamiętam jak kiedyś robiłam takie wino od zera – bardzo to było uciążliwe i wyszło za słodkie. Gdybym wtedy wiedziała, że mogę użyć gotowego wina!
Fajne są też nowe wersje znanych przepisów np. zamiast syropu z pędów sosny, na który przepis jest na każdym chyba blogu, możemy zrobić sobie identycznie działający syrop z pędów świerka, który zastąpi kupny syrop na kaszel. Bardzo ciekawie wyglądają też przepisy na wino głogowe, czyli domowy Biovital, mleko migdalowo-rumiankowe na uspokojenie, syrop z czarnego bzu, napój energetyzujący z bylicy pospolitej, domową gorzką żołądkową czy herbatę z bluszczyka kurdybanka. Na pewno je wypróbuję.
I może przeproszę się z botaniką?
Autor: Greiner Karin
Wydawnictwo: Rea
Rok wydania: 2016
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 144