“Lunch…” to pierwsza część “Pikniku w Prowansji”.
Ponieważ często czytam książki nie po kolei, to oczywiście zaczęłam od “Pikniku”, ponieważ wydawał mi się ciekawszy. Ponieważ bardzo podobał mi się “Piknik” to przeczytałam też “Lunch” i nie żałuję.
Na czym polega specyfika książek Elizabeth Bard?
Autorka opisuje swoje zwykłe codzienne życie cudzoziemki we Francji, przekładając opowieści o kolejnych dniach z jej życia, przepisami na to, co tego dnia jedzono. Niesamowite jest jednak to, że po pierwsze taką zwykła opowieść czyta się z prawdziwym zainteresowaniem, a po drugie, że na prawdę zaczyna się gotować te dania. Ponieważ prowadzę bloga o książkach kucharskich, to przez moje ręce przechodzi sporo książek z przepisami. Czytam je z przyjemnością, ale często nie gotuje nic z danej książki. W przypadku książek Bard jest jednak inaczej. Zwłaszcza, że przepisy są proste, szybkie i bezpretensjonalne, a towarzysząca im narracja sprawia, że stają się bliskie jak przepisy członków rodziny. Przez proste mam na myśli naprawdę genialne w swojej prostocie. Po co przygotowywać gościom pracochłonny deser, skoro można podać sorbet cytrynowy z wódką. Jeśli już coś piec to najlepiej bajecznie proste ciasto jogurtowe.
Na pewno wypróbuje też przepis na ratatouille, domowy majonez, fasolkę z olejem orzechowym, soczewicę z białym winem i ciasto czekoladowe.
Oczywiście jak je znajdę, bo jedynym minusem tej książki jest aneks potraw, gdzie ciasto czekoladowe jest oczywiście pod B jak błyskawiczne ciasto czekoladowe, więc jak będę chciała je upiec to najpierw sprawdzę w “Lunchu…” pod C, potem w “Pikniku” a potem będę czytać aneks pozycja po pozycji.
Jak zaczyna się historia Elizabeth? Panna Bart jest kujonką, która marzy o pracy w muzeum w Stanach, ale zakochuje się w przystojnym Francuzie i ląduje w Paryżu. Z jednej strony jest beschert, czyli osobą, która ma dar czynienia każdej trudnej jak ta sytuacji łatwiejszą, ale z drugiej zna się wyłącznie na literaturze i innych niepraktycznych rzeczach, a musi nauczyć się sprawiać ryby, żyć na obczyźnie i w ogóle żyć po swojemu bez mamy.
Właśnie o tym jest ta książka. O uczeniu się życia i o tym, że trzeba zejść z góry własnych ideałów i marzeń, w dolinę swoich rzeczywistych możliwości, żeby zamiast księcia z bajki, spotkać prawdziwego człowieka.
Elizabeth mówi tak Paryżowi, swojemu przyszłemu mężowi i francuskiemu jedzeniu. Podejmuje decyzje, że może być samotna za granicą, żeby być z ukochanym i codziennie móc jeść francuskie pyszności. Zamienia bibliotekę na miejski bazar, uczy się nowych warzyw i smaków. Próbuje znaleźć sobie francuską przyjaciółkę w kraju, gdzie każdy spędza czas tylko z ludźmi, których zna od wielu lat i zżyć się z rodziną męża.
Poznaje typowo francuskie smaczki jak tradycyjny bal u strażaków z okazji 14.07, chodzenie na demonstracje polityczne jako hobby narodowe (prawie jak u nas), pochwałę przeciętności zamiast amerykańskiego wyścigu szczurów czy przekonanie, że rzeczy mają tylko jedno zastosowanie i nie można upiec ciasta w foremce do pasztetu.
Jej historia kończy się dobrze, wielkim weselem, gdzie najważniejszą sprawą jest ser (musi być koniecznie śmierdzący i obfity) i przygrywająca do tańca orkiestra.
Jak zwykle w tego typu literaturze, Francja staje się zwierciadłem życia, jakiego się pragnie. Dzięki temu że w Paryżu ma się czas, żeby pójść na godzinny lunch, nie trzeba już chodzić na zajęcia redukcji stresu i do psychoanalityka.
Takiego życia jak w Paryżu, życzmy sobie tu i teraz.
[nokaut-offers-box url=’p:/ksiazki/lunch-w-paryzu-9788362478095.html’ classes=”big”]
Lunch w Paryżu. Love story z przepisami – nie tylko kulinarnymi
Autorka: Elizabeth Bard
Wydawnictwo:Bukowy Las
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
375 stron