Mam nowe ulubione miejsce w Warszawie na zakupy — bazar Bakalarska na Ochocie na Bakalarskiej 11. To dość blisko mnie, ale byłam tam pierwszy raz. Oprócz ciuchów, na które na razie się nie skuszę, jest cała alejka z tzw. pazurami, czyli salonami manicure i fryzjerami, kilka wietnamskich spożywczaków, gdzie kupimy w dobrej cenie egzotyczne owoce, makarony, tofu i herbaty. Są papierosy z przemytu. Jest sklep afrykański z jedzeniem i kosmetykami. Można kupić różne nietypowe rzeczy – np. ja wyszłam z kilkoma słoikami borówek i jagód ze Szwecji.
Jak to ze Szwecji? No więc sprzedający je pan pojechał na saksy do Skandynawii, żeby zbierać tam jagody i oddawać je do skupu, ale jak uzbierał pierwszą partię okazało się, że skup otwierają dopiero za miesiąc, więc wszystko co uzbierał przez ten pierwszy miesiąc musiał zawekować i przywieźć ze sobą do Polski. Wzruszyła mnie jego historia, więc teraz będę jeść te borówki do wszystkiego, bo mam 3 duże słoiki. Jest oczywiście też kilka barów z autentycznym wietnamskim jedzeniem np. z wietnamskimi kanapkami z pasztetem (przepis tu) i z kawą z mlekiem skondensowanym, które uwielbiam. Bazar zwiedzałam z ekipą z Fundacji Bęc Zmiana, która namówiła mnie na najbardziej awangardowy emo manicure, jaki miałam ever.
Bakalarska
Zakochałam się też w wietnamskiej cukierni, która robi torty na zamówienie w różnych na ogół kiczowatych kształtach. Jeśli marzy Wam się tort w kształcie lalki, samochodu, który chcieliście mieć jako dziecko, albo z postaciami z bajek i koniecznie z długim napisem, to jest to miejsce dla Was. Na pewno strzelę sobie taki tort przy najbliższej okazji do świętowania, zwłaszcza że ceny są bardzo rozsądne i nie pakują do nich tyle polepszaczy, co do tortów w stylu angielskim. Można też przysłać swoje zdjęcie i mieć je na torcie (zdjęcia pożyczyłam z ich strony na FB).
Całość jest mniejszą, ale wystarczająco barwną wersją Stadionu X-lecia.
Przypomniałam sobie wyprawy na zupę pho o 3 w nocy, kiedy byłam na studiach. To było jakoś w 2008, czyli w czasach, kiedy nie było żadnych foodtracków i jeśli coś się chciało zjeść wracając z imprezy, to były tylko miejsca typu przekąski zakąski z daniami na zimno. Na aleje barów wietnamskich na nieistniejącym już Stadionie trafiłam pierwszy raz, bo ktoś nam powiedział, że można tam zjeść ciepłą zupę. Z zupy nic nie wyszło, bo w barze z zupą nikt nie mówił po polsku, a my nie wyglądaliśmy zbyt pewnie, więc odesłali nas do baru dla białasów. To był taki wietnamski bar na samym początku alejki, gdzie część menu była wyłożona na ladzie i można było pokazać palcem, co się chce. Głównie to były sajgonki i kawałki boczku w głębokim tłuszczu, które dostawało się z dużym talerzem ryżu. Taki zestaw kosztował 5 zł, ale nie była to zupa, po którą tam przyjechałam. Kolejnym razem mieliśmy więcej szczęścia, bo udało się zamówić zupę pho z kurczakiem. Wtedy pho kosztowało 8 zł, czyli połowę tego, co teraz gdy bary przeniosły się do centrum miasta. Za każdym razem, kiedy byłam tam potem, jadłam tą cholerną zupę z kurczakiem, ponieważ nie umiałam zamówić nic innego, a bałam się, że jak zacznę tłumaczyć na migi, że chce zupę z wołowiną, albo chociaż sałatkę z wołowiną, albo nawet z rybą, to mnie znowu odeślą do baru dla białasów. Przy którejś wizycie mój kolega Ludwik sprawdził w Internecie, że pyszne danie przypominające sałatkę, które widzieliśmy na stołach współbiesiadników, nazywa się Bun bo Nam Bo. Niestety nie byliśmy w stanie tego wymówić, pan przy kasie nie miał bladego pojęcia, o co nam chodzi, po dłuższej chwili powiedział jednak że ok. Cieszyliśmy się strasznie, że zjemy wreszcie sałatkę z wołowiną, ale po chwili dostaliśmy… zupę pho z kurczakiem, bo pan nie wiedział co my chcemy, a wiedział, że zawsze jedliśmy pho z kurczakiem, więc uznał, że na pewno zjemy.
W międzyczasie chodzenie na stadion stało się modne i wszędzie pojawiło się polskie menu i obsługa mówiąca po polsku, a po zamknięciu stadionu, bary przeniosły się do ścisłego centrum. Obecnie nowym hitem biznesowym są paznokcie, czyli salony z manicure.
Wielkie dzięki dla ekipy Bęc Zmiany i wspaniałym Państwu ze Stowarzyszenia Kupców za oprowadzenie!
Ojej cóż to za przedziwne miejsce:) A wspomnienia cudne:)
Torty mnie powaliły 🙂