Zawsze w grudniu jestem chora. To chyba przez nadmiar różnego rodzaju spotkań towarzyskich. Na przeziębienie najlepsze są młode pędy sosny w postaci syropu. Jedyny kłopot jest taki, że trzeba je zebrać na wiosnę, kiedy jest się zdrowym, żeby się leczyć teraz. Dlatego co roku wpisuję sobie do kalendarza, żeby je zerwać pod koniec kwietnia, kiedy będę na działce. Na szczęście mam tam bardzo bogate stanowisko z młodymi drzewkami, więc zrywam po kilka z każdej małej sosny. Ważne, żeby nie oskubać całego drzewka, nie zrywać pędów starych albo dłuższych niż 10 cm i nie zrywać pędów szczytowych, ale nie ma też co się przesadnie martwić. Sosny na mojej działce są skubane co roku i nic im nie jest. Jeśli nie masz nigdzie pod ręką sosny może być też jodła pospolita albo świerk, syrop będzie miał podobne działanie.
Potrzebujemy:
pędy sosny, tyle żeby zmieściło się do litrowego słoika
pół kilo cukru
200 wódki lub woda
Przygotowanie:
Pędy zbieramy na wiosnę, gdy są jeszcze miękkie i łamiemy na kawałki. Nie trzeba ich myć, ale lepiej ich nie zbierać w czasie deszczu, kiedy są mokre. Układamy na przemian warstwy pędów i cukru w słoiku. Dociskamy tłuczkiem, żeby puściły sok. Odstawiamy na słoneczny parapet. Następnego dnia dodajemy trochę wody lub lepiej wódki, żeby pędy, które puściły sok, były całkowicie zanurzone. Czekamy minimum miesiąc, albo do pierwszego przeziębienia w grudniu i odsączamy syrop. To jeden z najpiękniejszych leśnych zapachów, jakie istnieją.
Pędy, które moczyły się przez tyle miesięcy są miękkie, lekko gorzkie w smaku i zawsze szkoda mi je wyrzucać. Może kiedyś znajdę dla nich zastosowanie.